Przyjdę tu jutro znów, do tego grobu
Choć i tak stale jestem przy nim
Nieustannie słysze ten nieludzki jęk bólu
Ciągle licze rany zadane ręką ludzi
Widzę straszne zmiany na twarzy Jego, rękach
Jednak nie szukam sposobu,
Aby to wszystko w kamień zamienić i w ciszę
Bo nam też wolno cierpieć. Troszeczkę.
Tak mało wobec tej męki, że dziękujmy Bogu
Że ktoś za nas umiera i podnosi krzyże
Był prosty, a nikt nie jest prorokiem wśród swoich
Więc te wczesne gorycze dały mu powagę
Tę, którą mają dzieci nieskore do śmiechu
Kiedy nawet z miłości często są łajane
Stąd smutne oczy dziecka, które bierze serio
To, co inni karierą lub donkiszoterią
lubią nazywać
Nie wiedząc jak płaci morderca,
kiedy rękę podnosi na braci
Mój ojciec na Pawiaku także był torturowany
I nic nie wyznał
Ksiądz Jerzy - przeciwnie
Ten się od razu się przyznał
Do Chrystusa
Zlepionymi przylepcem ustami wyznawał wszystkie pietnaście tajemnic
Wpierw, przy radosnych, zawachał się trochę
Nie rozpoznawszy w sierżancie bezpieki
Zwiastuna nowych narodzin dla Pana w męczeńskiej szacie
A w jego ochrypłym śmiechu - godziny
W której go rodzice przynieśli do świątyni na ofiarowanie
Dalej już poszło gładko
Zdążył jeszcze w ludzkim języku powiedzieć
Że w sprawach Ojca być musi. Szukać go nie trzeba
Następnie wszystkie pięć, potwierdził zgodnie
Bolesnym rykiem dręczonego ciała
I zmiażdżonym językiem wyznał Ewangelię
Długo to trwało, tęsknił już do nieba
A gdy zmęczony wstępował do Pana
Wolny i czysty. Męki niepamiętny
Niosąc Maryi w darze zębów swoich perły
W rękach ze skóry odartych, łzy jej upadały
Jak deszcz, na zimne, bródne, nieprzejrzyste wody
Które przed matki wzrokiem ciało ukryć miały
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz